![]() |
Papusza - kadr z filmu |
Jest
mroźny poświąteczny dzień. Niebo pochmurne, światła niezbyt
wiele. To jeden z najkrótszych dni w roku w związku z czym za
chwilę będzie ciemno. Rozważam wyjście do kina, którego nie ma.
Nie ma, bo po dawnym kinie w mojej miejscowości pozostał jedynie
budynek, od około dziesięciu lat opustoszały. Wcześniej ktoś
próbował utrzymać tam normalną działalność z seansami, ale nie
wyszło. Teraz budynek stanie się miejscem przeglądu kilku filmów
w ramach realizacji projektu „Szkoła Mediacji”. Wiem, że
istnieje grono osób, które chciałoby przywrócenia działalności
instytucji propagującej wytwory Dziesiątej Muzy. Zakładam, że
obecny przegląd jest właśnie oznaką tych zabiegów. W ramach
przeglądu wyświetlone mają być filmy dla trzech grup wiekowych,
dorosłych, dzieci i młodzieży. Ja wychodzę na projekcję
„Papuszy” w reżyserii Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze.
Dziełem przypadku jest to, że kilka dni temu, w przededniu świąt
Krzysztof Krauze zmarł pokonany przez chorobę nowotworową. Film
„Papusza” jest na liście moich zaległości. Wybieram się więc
na seans do kina którego nie ma, na film reżysera, który zmarł.
Na film o cygańskiej poetce, która zaprzeczała jakoby poetką była
– słuchałem niegdyś o tym w audycji w trójkowym cyklu „Z
najwyższej półki”.
Spodziewam
się chłodnego budynku. Ubieram się więc ciepło. Wyobrażam sobie widok zdewastowanej sali, święcącej gołymi cegłami. Pierwsza
niespodzianka spotyka mnie w wejściu. Hol kina wita przychodzących
szwedzkim stołem z przekąskami, ciepłą kawą i herbatą.
Dostrzegam wystawę fotograficzną, której obiektem są osoby
tutejszej, lokalnej społeczności. Oglądam ściany z dawnymi
freskami, których zadaniem było niegdyś wprowadzanie kinomanów w
odpowiedni nastrój, poprzez sugestię baśniowości tego co
przedstawione. Sala kinowa to druga niespodzianka. Sprawia wrażenie
takiej jak pozostawiono ją po ostatnim seansie wiele lat temu. Jest
jak kina, które pamiętam z dzieciństwa. Z przodu napięty biały
ekran, ograniczony po bokach czarnymi kotarami, przede mną rzędy
tapicerowanych kinowych foteli z charakterystycznymi półokrągłymi,
drewnianymi oparciami. Tu świat się zatrzymał.
To
zupełny przypadek, że prezentacja „Papuszy” wypadła cztery dni
po śmierci twórcy „Długu” i „Mojego Nikifora”. Miało to
wpływ jakiś na moją percepcję filmu. Kiedy dociera do nas jeden z
ostatnich akordów dzieła życia to próbujemy odczytać z niego
wszystko, wszystkie znaczenia, zwłaszcza te ukryte. Wchodząc do
kina miałem w głowie fragment publikowanego przez media
antyrakowego dekalogu Krauzego. Echem powracały do mnie zwłaszcza
te słowa, w których upominał adresata tekstu: „badaj się, choć
trudno w to uwierzyć, nie jesteś nieśmiertelny”. Niby oczywiste,
ale jednak nie, bo sztuka kusi nieśmiertelnością, a Krzysztof
Krauze był artystą. To nie jedyna śmierć, o której mówiono w
okresie świątecznym. Odszedł Stanisław Barańczak – notatki o
jego zgonie przyniosły wiadomość, że miał 68 lat. Czy ta
wiadomość była zaskakująca? Oczywiście! Nie osiągnął
przecież, uznany za wielkiego poetę, wieku Miłosza, nie osiągnął
wieku Różewicza... A przecież powinien!
Pierwsze
sekwencje filmu „Papusza” wprowadzają mnie w stary świat. Film
jest zrealizowany w konwencji kina czarno-białego. Czy dlatego, że
bliższy jest on realiom zarejestrowanym na historycznych fotografiach? Tamten świat sprzed wielu lat był
barwny, a nasze wyobrażenie mogło zostać ukonstytuowane przez czarno-białe fotografie właśnie. Odczuwam zabieg artystyczny. Bardzo mocno
skojarzyłem sceny filmu z kinem włoskiego realizmu. Tamte obrazy
też były nakręcone w szarej tonacji. Świat przedstawiony w
tamtych filmach był światem ukazanym z perspektywy ludzi zwykłych,
prostych, czasami prymitywnych. Tak też oglądam świat taboru
cygańskiego. W filmie zobrazowano trudną relację społeczności
romskiej i polskiej, niezrozumienie, uprzedzenia, lęki. Jest to w
tej społecznej płaszczyźnie film o tych zawiłościach współżycia
narodów i kultur. Jest to też film o rozporządzeniu państwowym
nakazującym zatrzymanie taborów i o tym, co z tego wynikło.
Wszystkie zabiegi mające na celu wprowadzenie widza w tamte realia,
w tamtą scenerię, odbieram tym intensywniej im bardziej uświadamiam
sobie, że jestem w „starym kinie”. Niepodobnym do współczesnych
multipleksów. Kinie, w którym wyświetlano niegdyś - tak wierzę -
obrazy Viscontiego, Rosseliniego, De Siki, a nieco późnej
Felliniego.
Papusza
to jednak przede wszystkim film o poetce Bronisławie Wajs, o
cygańskiej poetce, która była odmieńcem w swoim środowisku. O dziewczynie z
taboru, która chciała nauczyć się czytać i pisać, i która
posiadłszy tę umiejętność zapisała część swoich poetyckich
improwizacji. Cena jaką płaci za swoją odmienność to wykluczenie
ze społeczności rodowej. Po latach wypowiada refleksję, że gdyby
kiedyś nie nauczyła się czytać i pisać to może byłaby
szczęśliwa.
Prezentacja
filmu ma jeszcze jedną niecodzienną właściwość. Po projekcji
widzowie zostają zaproszeni do dyskusji o filmie. Na dworze szczypie
mróz. W holu kina ludzie siedzą w kilku rzędach foteli.
Promieniuje ciepło z zainstalowanego niedawno kominka żeliwnego.
Ogień strzela. Jest trochę jak w jakimś schronisku górskim.
Warunki lekko spartańskie, ale jest przyjemnie. Czy zgromadzeni
ludzie rozmawiają? Czy biorą udział w dyskusji? Tak. Interesuje
ich zwłaszcza zobrazowany w filmie temat kolizji na styku kultur i
społeczeństw – wczoraj i dziś.
Kiedy
patrzyłem w oczy moderatora dyskusji zadawałem sobie pytanie czy
obawiał się milczenia, czy obawiał się tego, że dyskusja okaże
się co najwyżej jego prelekcją. Przyjechał z centrum aglomeracji,
z przyszłej europejskiej stolicy kultury tu, na prowincję, do
kilkutysięcznego miasteczka... Chyba zaskoczyła go gotowość do
rozmów i ich poziom. Dobrze mieszkać w takim miejscu. Opuszczam
kino z nadzieją, że wydarzy się coś więcej, będą kolejne etapy
dziania się wbrew śmierci artystów.
(Do
prezentacji Papuszy doszło dzięki staraniom działającego w Obornikach Śląskich Stowarzyszenia Stare
Kino w osobach m.in. Barłomieja Bykowskiego i Marcina
Sobczyka, wystawa towarzysząca to prace fotograficzne Alicji Kielan)
fot. Marcin Sobczyk |